




















Zaczął się najzwyczajniej w świecie z tą różnicą, że miało być słonecznie. Reakcja była dla mnie oczywista: podwójny argument, by wylegnąć na ulice, posiedzieć "na" kawiarnianym ogródku sącząc przez zęby za pomocą plastykowej słomki kaffe-latte i wystawić facjatę na słońce przy temperaturze nie przekraczającej 16°C. Ciepło na twarzy i chłodny oddech. Ostatnio robiłem dużo testów aparatem i zdecydowałem się użyć raw i jpg ze specjalnymi ustawieniami. Miałem wrażenie, że aparat staje się coraz cięższy z każdym naciśnięciem guzika migawki. Dane szybko zapełniły kartę do 10GB. Słońce zmieniło położenie, więc, aby być o sensownej porze, w razie maila o przeformatowaniu reklamy podreptałem na przystanek. Niestety piątek to też dzień korkujących ulic, więc spędziłem godzinę z hakim przyklejony do szyby autobusu, który wiózł mnie powoli do domu. Dojechałem. Wyjąłem kartę z aparatu i przełożyłem do laptopa, zdjęcia trafiły na dysk zewnętrzny. W sumie nie wiem ile razy mi upadł ten dysk, zawsze z co najmniej metra, ma strasznie śliską obudowę i jest czarny, do tego klekocze w środku, więc musiało się to kiedyś stać... Program nagle się wyłączył i wyskoczyło złowrogie okienko z czarnym X w czerwonym kółku. O ERROR! Skunks and fuck your disk or format disk. Pięknie. Skaning, fixing 700 giga na usb2 noc potem jeszcze dzień, żeby odzyskać kontakt z moimi danymi. Naprawa danych z określeniem konkretnego folderu zapewne trwała by krócej. Z 10 do kosza poszło 3 giga, w tym jedno zdjęcie na którym mi najbardziej zależało: trzecie zdjęcie z serii "gołąb przysiadłszy".